Witajcie, moi drodzy!
Dzisiaj nadaje do Was Vilatti ze swojego studia!
W imieniu ekipy Kettei chciałabym złożyć Wam życzenia z okazji świąt Wielkiej Nocy. Oby żurek wyszedł wam tak dobry jak co roku, albo barszczyk biały, zależy co jecie. Biała kiełbaska była idealnie doprawiona. Jajeczka pyszne, jak zawsze. Bitwy pisankowe, żebyście wygrywali. Ciasta was zachwycały, a mazurki rozpływały się w ustach. Czekoladowe króliczki same do domu waszego wskakiwały oraz by pogoda była równie ładna u was co u mnie, albo jeszcze piękniejsza.
Oby te święta przebiegły wam spokojnie i w kręgu najbliższych. Wszystkiego dobrego!
A jeśli świąt nie obchodzicie, to żebyście odpoczęli opalając się w pięknym słoneczku, chodząc na spacery i objadając się tym co lubicie. Albo grając przed komputerem. Byście tylko byli spełnieni.
Także ten, to koniec, jeśli chodzi o życzenia. Wiem, wiem, mistrzynią nie jestem składania, ale się starałam. Naprawdę.
Ogólnie jakiś czas już nie pisałam, ale teraz trochę wolnego to pomyślałam, że pozawracam wam głowę. I ponarzekam na dramy ostatnio obejrzane, bo podobnie do Mriny podczas sesji masowo je oglądałam.
Co do życia to ostatnio zainteresowały mnie jak żyło się kiedyś. Ale nie w epoce brązu (chociaż to także brzmi ciekawie), ale w PRLu i truję moich rodziców najróżniejszymi pytaniami. Na przykład od czapy wczoraj się zastanawiałam jak kiedyś wyglądały śluby. Czy także wynajmowało się salę weselną? Niby jak? Jakoś nie przypominam sobie, by jakieś przesłanki na istnienie takich miejsc były. Wiecie, raczej nie były regułą, a co najwyżej wyjątkiem (chociaż zaraz ktoś się odezwie i powie że jego rodzice wzięli ślub w latach 80 i mieli na sali – super, ale patrzymy na przeciętnego obywatela, chociaż twój głos też się liczy). Także w 20-leciu wesela to raczej były w domach organizowane. Więc na logikę powinny być w domach i w PRLu. W końcu łatwiej w nim zorganizować, zrobić zapasy jedzenia, co najwyżej zaprosić sąsiadów, albo chociaż o zakrapianej poinformować, żeby nie było, że wrzaski na pół osiedla i muzyka za głośno. No i poniekąd tak było, ale na przykład na wsi często odbywały się w remizach strażackich, a w większych miastach czasami zdarzały się jakieś wynajęte restauracje, ale to bogatym trzeba było być. A po za tym no to DJa nie było tylko kapele się zapraszało. Jeśli chodzi o nocleg to do domu się brało gości i po 5 osób się spało na jednej kanapie (dawało się!), a nie hotel wynajmowało. A dzieci na imprezy nie bało się zaprosić, bo „ubrudzą suknie panny młodej”, „zniszczą pierwszy taniec pary”. Nie, wszyscy mieli na nie wyjebane i jolo. Niech se radzą. I jakoś przeżywały. Dla nich największą frajdą była oranżada. A tortu ok północy nie doczekiwały, bo zasypiały wcześniej. Wszyscy przychodzili dla zabawy i tańca, a nie dla siedzenia i wspominania przy stolikach cudownych wspomnień minionej dekady oraz zmarłych… A wait. To ostatnie to pogrzeb… I można było budżet zmieścić w małej kwocie? Można było. Nie to co dzisiaj. Pompatyczne uroczystości, strach, że błoto suknie panny młodej zabrudzi (to nie kupuj białej? Ta tradycja ma 150 lat dopiero, nikt ci nie każe?) i siedzenie udając, że dobrze się bawisz przy słuchaniu remixa „Przez twe oczy, twe oczy zieloneeeee oszalaaaaaałeeeeem”. To wymysł późniejszy. Zachłyśnięcie się amerykańskim snem.
Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie moi rodzice idealizują trochę i spanie „na sardynkę” bynajmniej nie podobało się im w czasach, kiedy tamten ślub miał miejsce. Ale i tak ciekawie się tego słuchało. Coś… innego. Różne od tych wszystkich filmów ślubnych.
Żeby nie wychodzić z tematu za bardzo, ale przejść do dram…
Miesiąc temu obejrzałam dramę „Marry My Husband”. Ogólnie jest to drama z motywem cofania się w czasie itd. Ale w skrócie: dziewczyna ma raka, ale ma kochaną przyjaciółkę, która ma romans z jej mężem. Taki trójkącik. Kiedy bohaterka dowiaduje się o nim zostaje zamordowana przez męża i cofa się w czasie do okresu przed ślubem. Postanawia zmienić swój los i pokierować sznurkami tak, by jej psiapsi poślubiła jej męża. Nie ukrywam, nie wybrałam tej dramy dla fabuły, a ze względu na aktorkę Park Min Young, którą UBÓSTWIAM. Od czasów obejrzenia „What’s wrong with secretary Kim” to ją uwielbiam i staram się na bieżąco być z jej wystąpieniami! Ale wracając. Ogólnie spodziewać się można było więcej. Bo drama w porządku, ale dlaczego przed 2 szansą bohaterki są takie… łatwowierne, a po nagle jakby zyskały przy okazji 50 IQ ot tak? Ja wiem, wiedzą czy komuś ufać i na ile już, mają świadomość co w przyszłości się zdarzy (notabene chyba jedyna bohaterka, którą kojarzę, która wykorzystała swoją wiedzę na temat akcji firm i wiedziała w co zainwestować), ale i tak – co robiły wcześniej ze swoim mózgiem? Na urlopie był? To tak bardzo… niejasne. I zakończenie dość sztampowe. Ale jakimś cudem oceniłam dramę dość pozytywnie… pewnie aktorka ratowała wszystko XD
Teraz nie wiem czy o drugiej dramie wspominać, bo, uwaga, zaskoczenie, gra w niej ta sama aktorka. Ale niech będzie. Motyw ślubny, na którym nie wiem czemu dzisiaj bazuję niech będzie ciągnięty dalej. A więc na świecznik bierzemy „Love in Contract”. Główna bohaterka ma niecodzienny zawód, otóż jest żoną na zlecenie. Wolicie mężczyzn, ale rodzina nie daje wam spokoju, że macie mieć żonę? Idealna kandydatka dla was! Jesteście nieśmiali, boicie się zagadać, ale macie kasę? Choi Sang Eun jest do waszej dyspozycji! A po rozwodzie rozchodzicie się, jakbyście nigdy się nie znali, bez alimentów, kłótni, sporów! Tylko teraz! Zadzwońcie na numer XXXXXXXXX. I o jej dwóch klientach jest ta drama oraz jej życiowej historii. Kim jest, co przeszła. Przyznam, że oglądanie jej szło mi jak krew z nosa. Po prostu nie mogłam przez nią przebrnąć. Dopiero po półrocznej przerwie dałam radę ją skończyć. Docenić trzeba przedstawienie charakterów postaci. Są rewelacyjnie napisane role, ale drama sama w sobie jest średnia. Są zwroty akcji, zabawne elementy, ale one szybko się kończą, a ich miejsce zajmują bardzo dominujące charaktery, z którymi ani się nie utożsamisz, ani trudno ci im kibicować, bo przez ¾ serii ich nie rozumiesz. Po prostu chyba w scenariuszu coś poszło nie tak mam wrażenie i smutne to jest, bo serial miał mega potencjał. A tak da się obejrzeć, ale zachwytów zbytnio nie mam.
Żeby tradycji jednej aktorki stało się zadość. Drama „Reset Life”. Krótka, zwięzła i na temat. Bohaterka pracuje jako krawczyni „przynieś, podaj, pozamiataj” i okazuje się, że sukienka ślubna, którą uszyła zostanie założona przez jej wroga z liceum/technikum/szkoły krawieckiej/idk i musi jej robić poprawki tuż przed ceremonią, a wcześniej panna młoda czasu nie miała, bo „jest wielką projektantką”. A tak naprawdę, jak się wcześniej uczyły to ona jej ukradła projekt, dzięki czemu stała się sławna i nikt biednej głównej bohaterce nie uwierzył. Przypadkiem bohaterka cofa się w czasie i postanawia zadbać o sprawy z przeszłości. Drama pełna akcji, przyjemna na wolny wieczór. Może nie odkrywcza, ale są dość dobrze napisani bohaterowie.
Ostatnia drama na dziś - „The trust”. Małżeństwo nigdy nie dogadujące się ma wypadek i zamienia się ciałami. Odtąd wojownicza panna z domu wielskiego generała musi udawać króla, a wielki władca rozpoczyna walkę ze swoimi konkubinami i własną matką! Czy dzięki temu para wiecznie drąca koty wreszcie zdoła się porozumieć i poznać swoje różne życia? Możecie kojarzyć podobny motyw, bo tak, jest to na podstawie manhwy i wyszło także o tym anime. Miło się ogląda, akcja szybko leci, a aktorzy dali z siebie dużo. Nawet wspominając tą dramę się uśmiecham… A co do motywu ślubu… są po ślubie? Są, a więc jakoś motyw ślubu także tutaj jest! (Jakoś…)
Chciałabym się także pożalić. Od dawna już nie oglądam anime i ostatnio zobaczyłam, że manhwa, którą czytałam doczekała się ekranizacji. I to był błąd mojego życia. Zaczęłam oglądać „Doctor Elise” i porzuciłam w połowie po dawaniu naprawdę wielu szans. Oczy bohaterki wyglądają tak źle. Ona ma bardzo podobne w manhwie, ale w animacji wygląda to tak nienaturalnie i źle. Oczy jako zwierciadło duszy nabiera nowego znaczenia, naprawdę. A kreska boli. Bardzo boli… Postacie są tak puste, akcja pocięta i przyśpieszona. Niektóre wydarzenia pozmieniane… Ech.
Więc jeśli macie jakieś anime do polecenia. To śmiało, chociaż to anime z sił mnie odarło jakichkolwiek… Solo Leveling demol już polecił jak coś, proszę o coś innego również.
Przejdźmy do tego na co tak naprawdę wszyscy czekali.
Dam! Dam! Dam! Dam!
Tak! Mamy nowy projekt! Hataraku Maou-sama! Nie pytajcie, jak, czemu i gdzie. Jest i zapowiada się ciekawie! Więc zachęcam do sięgnięcia po niego!
Mem od demola
No i rozdziały:
Creep Cat 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50
Hataraku Maou-sama! 1
Mousou Telepathy 211 | 212 | 213 | 214 | 215 | 216 | 217 | 218 | 219 | 220
The Way to Protect the Female Lead's Older Brother 12
The World After the End 16
Mam nadzieję, że jakoś przeze mnie przebrnęliście i nie zanudziłam mega!
Bawcie się dobrze, odpoczywajcie i do następnego razu! Papatki!
Komentarze wróciły do żywych \o/
Jakie anime mogę polecić? Oczywiście Solo Leveling!!! Pięknie odwzorowali manhwe i dodatkowo trochę rozbudowali wątki (porównując do manhwy). Także jak najbardziej polecane!
Dobra V: Joker Game - dość fajne anime ale bardzo niedoceniane. W skrócie "przygody" specjalnejbjapońskiej jednostki szpiegowskiej w okresie tuż przed IIWW. Jin-Roh (całość) - dobry "dramat o ludzkiej egzystencji" CP Edgerunners - chyba nie muszę się rozpisywać ;) 86 - jeszcze nie oglądałem ale podobno niezły Do Ta No Wo To - wojenny (chociaż dopiero na końcu jest stricte wojenny), fajna opowieść o życiu ma "zadupiu" GuP - militarne ale nawet fajnie zrobione xD Nie wiem co jeszcze bo dużo tego xD
Witam szanowna grupo, dawno do Was nie zaglądałam. Pamiętam moje zastanawianie się lata temu czy nie spróbować do czegoś dołączyć. Cieszy mnie, że nadal funkcjonujecie! Mam nadzieję, że uda Wam się jak najdłużej i nie braknie rąk do pracy. Dziękuję za te wszystkie lata