HEHHEEHEHE IM BACK
Dzień dobry wieczór wszystkim.
Jakże miło mi się to pisze. Zapomniałam już, jakie to uczucie – siedzieć w nocy i pisać aktualkę. I jak ciężko się zabrać za robienie rozdziałów. Nawet nie zaczęłam, a już jestem zmęczona. Wyszłam z wprawy jak sto pięćdziesiąt, ostatnio musiałam Demola pytać, jak się robi obwódkę wokół tekstu, bo zapomniałam. Jakaś totalna tragedia, co się ze mną podziało, na psy zeszłam. Ale cóż. W życiu się wali i pali, a u nas coraz gorzej. Mam nadzieję, że choć kilka osób się stęskniło za tymi aktualkami. Ja się za nimi stęskniłam na pewno.
Aktualka się pojawiła, albowiem robimy test próbny, czy uda nam się wrócić do poprzedniego sposobu wydawania rozdziałów (czyli przez aktualki, a nie gdy są gotowe). Na razie spróbujemy przez dwa miesiące – jak się nie uda, to wrócimy do bardzo nielubianego przeze mnie sposobu wydawania rozdziałów od razu, gdy są gotowe.
A więc, a więc. Od czego tu zacząć? Tak dużo mam do opowiedzenia. Nie udzielałam się w grupie od dłuuugiego czasu, czyli gdzieś już ponad rok. Prawie półtorej. W sumie nie pamiętam od kiedy. Vilatti, zesłanniczka bogów i anioł stróż Kettei, powzięła wodze i zabrała się za ogarnianie ludzi. Chwała jej. Bez niej byśmy nie przetrwali – no i ja bym pewnie nie wróciła. Nie mogłam się do tego zebrać, jednakże ciągle i nieustanne wysiłki Vilatti w końcu zmusiły mnie do stawieniu czoła moim koszmarom i przejęcia steru. Dziwnie się wraca gdzieś, gdzie się spędziło tyle czasu, a potem się zniknęło. Niby się zna ludzi – ale się z nimi nie gadało z rok; są jakieś nowe ludki, które totalnie mnie nie znają (to dopiero jest dla mnie dziwny koncept) i w ogóle, wszystko jest jakieś takie inne. Jak wejście do sklepu, gdzie nie ma twojego ulubionego kasjera. Dziwnie tak. Niezręcznie tak.
Ale wróciłam! Bez wprawy i totalnie roztrzepana (aż się łezka kręci w oku, zawsze taki chaos był ze mną), ale jestem z powrotem. Miło was widzieć.
Mam wam mnóstwo rzeczy do opowiedzenia. Podejrzewam, że to właśnie będzie najdłuższa aktualka, albowiem, łał, ilość rzeczy, o których muszę się z wami podzielić… Jest nieskończona. Zacznijmy od tego, co robiłam w zeszłym roku – albowiem poszłam do pracy. Do sklepu. Sieciówki, której imienia nie wypowiem, ale rymuje się ze słowem Amazonka. Tyle wspaniałych rzeczy się tam podziało.
Było to dla mnie bardzo nowe doświadczenie, albowiem wcześniej w życiu zdarzało mi się tylko dorabiać. Nigdy nie miałam legitnej roboty, z umową i menadżerami i w ogóle. Choć, jak mam być szczera, nikt nie miał na tę pracę bardziej wywalony niż ja. Nie miałam do tej pracy podejścia, jakiego powinno się mieć w Pracy Dla Dorosłych Ludzi. (Ja się dalej dorosła w ogóle nie czuję, ale to kij, to covid). Rozwalało mnie, gdy ludzie się pruli o najgłupsze rzeczy, jakie dramy tam były o złe zamykanie sklepu, złe zamawianie towarów. Napięcie było ogromne, a ja tam sobie tylko siedziałam w kącie albo popierdalałam po sklepie i wyzywałam w myślach zasadę, przez którą nie mogę nosić słuchawek i słuchać przy tym chodzeniu po sklepie muzyki. Ale nie, musiałam tu być dla klienta.
W czasie tej pracy nauczyłam się, iż jestem beznadziejna w obsługiwaniu ludzi. Znaczy się, umiem to robić, jestem złotym człowiekiem i w ogóle, ale, jeju, daj mi tak z 3 godziny na kasie i mam ochotę zamknąć się w kiblu i nie wychodzić. To nawet nie tak, że ludzie są niemili (choć czasami są), po prostu odzywanie się do nich mnie wykańcza po pewnym czasie. Szczególnie tymi cholernymi regułkami. A jak się siedzi na dupie przez 10 godzin, to po prostu chce się płakać. No i, o ironio, wszystkie moje niemiłe spotkania z klientami się odbyły, gdy siedziałam na kasie. Miałam ich cztery, o ile się nie mylę.
Jeden raz gościu się wściekał, że zamykam kasę. Oczywiście, sobota, zapiernicz w trzy piekła, a ja zamarzam w trzy dupy, bo siedzę obok drzwi wejściowych i nie jestem dobrze ubrana na podmuchy zimnego wiatru. No i sikać mi się chciało. W kolejce miałam z 10 osób, jak nie więcej. Kazałam im mówić, by nikt już nie dochodził do kolejki, ale oczywiście z 3 osoby się jeszcze wpieprzyły. Wiecie, krócej mi zajmie ich skasować niż się z nimi kłócić, by poszli gdzie indziej. No i jeszcze gościu chciał składać u mnie reklamacje. Jeju, to był okropny dzień. Ja już kasuję ostatnią osobę, marzę o tym, by pójść do socjala, wziąć kurtkę, napić się wody i się wysikać, aż jakiś facet się wychyla zza rogu i ma takie “Pani zamyka kasę? Nie widzi pani tych kolejek?”. No widzę. Jeszcze nie oślepłam, choć niewiele mi brakuje, może jakieś benefity z tego będą. Prosto mu w oczy spojrzałam, musiał chyba zobaczyć, żem już martwa w środku, bo mu twarz złagodniała, a ja mówię tylko “Do ubikacji muszę iść”. A typek mówi mi “Szybko tylko”. Ech. Przynajmniej się nie kłóci. Zamknęłam kasę i poszłam się rozkoszować moją krótką przerwą. I nie, nie spieszyłam się.
Innym razem babka wściekała się na mnie, że liczyć nie umiem i że “chyba lepiej ode mnie zna ten system, skoro ja sobie tak nie radzę”. O co się tak wkurzała, to nawet nieważne, człowiekowi się tak po prostu nie mówi, nieważne jak wielki kretyn (szczególnie że ja wtedy miesiąc w pracy byłam). Miód na serce, ci ludzie, powiem wam. Kazała mi do przedszkola wracać, by się z powrotem dodawać nauczyć. Najgorszą rzeczą w całej tej sytuacji jest to, że za nią było mnóstwo ludzi, którzy byli świadkami tej sceny. Połknięcie tego wkurwu na tę babę było ciężkie, a powrót do pracy i przyklejanie uśmiechu do twarzy jeszcze gorsze. Czułam się taka upokorzona. Na szczęście miałam menadżerów, którzy się za mną wstawiali (bo normalni ludzie z nich byli) i jak kiedyś pijany ziomek chciał, bym mu alkohol skasowała, a ja odmówiłam, i zaczął mi grozić, żebym kierownika wezwała, to moją pierwszą reakcją było “ojezupoco, to takie marnotrawstwo ich czasu, nie możesz się odjaniepawlić”, ale ziomek chyba myślał, że się tego boję, więc się uparł, że kierownika chce. No to go wezwałam, co to za problem, tylko ból na dupie, bo się muszą z czymś takim użerać. I przyszedł menadżer, i gościa wywalił xD.
Miałam też kiedyś jedną bardzo miłą sytuację, która zapadła mi w pamięć, bo była taka aż słodka. Miałam zamykać kasę i jakiś gościu z dwoma rzeczami do mnie podbił. Ja z krzesła wstawałam już, kasę zablokowałam (tak, kasy się blokuje, jak się przy nich nie siedzi), ale mnie serce zabolało, no i skasowałam go. Ziomek spytał się, jaki batonik lubię, a ja mówię, że kindera – wziął go. Skasowałam. Dał mi go. I nagle chujowy dzień jest lepszy, o wiele lepszy. Ze łzami w oczach go zjadłam. I choć mam więcej złych wspomnień z klientami – to tak naprawdę większość klientów jest przemiła. Tylko się zdarzają takie perełki, co powinny se wylądować w gnoju, by zobaczyć, jak to jest być takim pracownikiem.
Odkryłam także, że jestem okropna w określaniu wieku człowieka. Tak totalnie. Kompletnie. Jestem w tym beznadziejna. W jednym z moich pierwszych dni pracy posadzili mnie jako pomagającą przy samoobsługowych kasach. Gościu se kupował piwo. Pytam o dowód. Taki się uchachany zrobił, uśmiech na pół twarzy i w ogóle, pokazuje mi dowód i mówi “to moje urodziny! 30! I pyta pani o dowód!”. Ta… Przynajmniej mu humor poprawiłam. Innym razem spytałam przez przypadek faceta, który miał z 60-kilka lat. Z automata – kasuję alkohol, pyta mnie urządzonko, czy klient pełnoletni, a ja bez podnoszenia wzroku pytam go o dowód. Skisł ze śmiechu, powiedział, że moim ojcem mógłby być – i miał rację. Fatalna po prostu w tym jestem.
No cóż, może skończmy już o tej fatalnej pracy. Dużo tam doświadczyłam, jednakże nie jest to robota dla mnie. Jakbym miała tylko towar rozkładać, czy coś w ten deseń robić – spoko. Ale klienci mnie wyczerpują. Bez obrazy, sama klientką przecież jestem. Cóż, mam nadzieję, że każdy z was kiedyś będzie takim samym pamiętliwym klientem, jakim dla mnie był gościu, który kupił mi batonika.
Z kolejnych aktualizacji o moim życiu, dostałam się także na studia i… jest okej. Nie mam dużo przyjaciół, ale po covidzie straciłam jakiekolwiek umiejętności społeczne, jakie nabyłam podczas mojego krótkiego życia i nie umiem teraz gadać z tymi ludźmi. Wszyscy wydają się tacy dorośli i mądrzy, i śliczni – a ja tam przychodzę i czuję się totalnie nie na miejscu. No i profesorowie są złoci, niektórzy do serca, inni gdzie indziej, ale większość to normalni ludzie z czasami wydumanymi wymaganiami, z którymi da się dogadać odnośnie 7 nieobecności na zajęciach. (Żartuję. Nie róbcie tego, nie zdacie i będziecie musieli pisać poprawkę we wrześniu. Nie polecam).
Zmieniając trochę temat…
Ostatnio nie mogę czytać książek. To trochę dziwne uczucie, biorąc uwagę, że całe moje życie spędziłam z nosem w książce. Jednakże przez ostatnie lata moja tolerancja na głupotę drastycznie opadła. Nie mam tak tylko z książkami – filmy, mangi, ludzie; jeśli coś jest głupie, to nie znajdziecie mnie obok. Cliche sytuacje w sztuce mnie denerwują. Słabe dziewczyny mnie denerwują. Romanse mnie denerwują. Głupie decyzje podejmowane dla fabuły mnie denerwują. Trochę mi żal, bo jak ostatnio sobie przeglądałam moje zakładki, to się zmniejszyła ilość o niemal połowę, bo nie jestem w stanie zdusić tej żenady, którą odczuwam, czytając je. Albo wkurwu. Jeśli to jest dorosłość, to chyba już mam jej dość. Lubiłam połykać mangi wszelkiego rodzaju, nawet te idiotyczne manhuy, które rozciągają się na 500 rozdziałów, a teraz pozostałam tej umiejętności pozbawiona i nie mam co czytać.
Ponadto wszystkie książki, które ostatnio czytam, są ogromnie przewidywalne. I ja nie wiem, kto pisze opisy z tyłu okładki, ale, jeju, chyba nie ma bardziej zniechęcającej rzeczy, niż przeczytanie tych opisów. Zawsze to leci w sposób (wezmę za przykład romans): “Angel była zwykła dziewczyną z dobrymi ocenami, jednakże na wskutek rozwodu rodziców, niezadowolona, musi się przeprowadzić do małego miasteczka na obrzerzach Jakiśtam. W Jakiśtam Angel poznaje nowych przyjaciół i… Devila. Devil jest chłodny, niedostępny i sprawia, iż Angel uczy się o świecie, o którym wcześniej nigdy nie była świadoma…”.
WHY. Jeśli zaś chodzi o fantastykę: “Kennedy nigdy nie odnajdywał się wśród rówieśników. Zawsze czuł się nie na miejscu – wysoki, dryblasty, z czarnymi włosami i bez rodziców oraz jakąś tajemnicą rodzinną, znajduje swoją nową rodzinę poprzez poboczną postać – Mikołaja – gdzie poznaje seksi sarkastyczną dziewczynę – Barbie, która nie znosi różowego i swojego imienia. Kennedy uczy się posługiwać swoimi nowo odkrytymi mocami, lecz światu grozi ogromne niebezpieczeństwo i z jakiegoś powodu tylko 15-letni chłopak potrafi mu zaradzić…”
Ta, no, coś w tym stylu mniej więcej. Zawsze mnie denerwują te zdania z wielokropkiem na końcu. Bardziej mi się podoba, jak po prostu walą cytatowi z środka. Niech książką mówi sama za siebie. Takie skracanie fabuły zawsze mnie irytowało. To brzmi tak głupio.
Tak czy siak, niestety nie mam książek, z którymi mogę się z wami podzielić. Choć niedawno kupiłam jedną, więc może w następnej aktualce? Zobaczymy.
(Mrina tydzień później)
Przeczytałam ją! Nazywa się Fourth Wing napisane przez Rebeccę Yarros. Jest całkiem niezłe, ale ma mnóstwo cliche. Główną bohaterkę wszyscy wokół opisują jako mądrą, a ona… Nie jest głupia? Naprawdę nie brzmi mądrze, jak mam być szczera. I, oczywiście, autorka zrobiła z niej super-wyjątkową osobę. Ale są smoki. I całkiem okej romans, przez który bardziej przewracałam oczami niż się ekscytowałam – nie jestem fanką tego (SPOILER) “kochałem cie od pierwszego wejrzenia i oddam za ciebie wszystko”. Z jakiegoś powodu nie znoszę tych gadek, denerwują mnie. Denerwuje mnie taka nierealna miłość.
Ale z jakiegoś powodu książkę skończyłam. Podobało mi się, że bohaterka miała swoje wady i nie była wszechmogąca. Chyba chciałabym ją bardziej zrównoważoną emocjonalnie, ale nie męczyła mnie. Lekturę więc oceniam na całkiem przyjemną. Nawet kupiłam drugą część, ale po angielsku. Nie wiem, kiedy ja znajdę czas, by ją przeczytać.
Odnośnie seriali… Zaczęłam oglądać jakieś medyczne dramy. Dr. Gray? Nie dobyłam daleko, rozwala mnie, że każdy śpi z każdym. I ilość sezonów…
Deadly Class. Nie dokończyłam tego. Chyba skończyłam gdzieś na 4? odcinku. Uwielbiam wzrok głównego bohatera, ma niesamowite oczy. No i fabuła jest całkiem fajna, ale chyba oczekiwałam, ze główny bohater będzie trochę bardziej badass. A jest… cóż, nie jest. Nie jest aż taki zły, więc może dokończę ten serial, ale oczekiwałam co innego, a więc muszę najpierw przetrawić moje porzucone marzenia, które powierzyłam tej historii, i może uda mi się ją z powrotem powziąć.
SKAM!!! Jezusieńku. Obejrzałam SKAM. Jest to (oryginalnie) norweski serial, który był takim hitem, że 7 innych krajów zdecydowało się zrobić swoją własną ich wersję. Serial generalnie opowiada po kolei o licealistach (mają z 15? 16? lat), każdy sezon na kogo innego. W pierwszym sezonie mamy Evę… którą ciężko mi było polubić, więc pierwszy sezon niemal cały pominęłam. To w drugim sezonie się zakochałam, z powodu Noory. Uwielbiam ją. Jest śliczna i mądra, choć totalnie niezrównoważona psychicznie (o czym nie wie xD). Drugi sezon opowiada o niej, jej romansie z Williamem (który najpierw w ogóle mi się nie podobał, potem się w nim zabujałam) oraz o kilka innych problemach. Bardzo lubię Williama przy Noorze. To, jak do niej mówi, jak jej tłumaczy rzeczy, jak nigdy się na nią nie wkurza. Ma do niej ogromną ilość szacunku. Noora ma za to dosłownie takie same reakcje jak ja na rzeczy. Nie wiem, czy to dlatego że nagrywali ten serial tak blisko (w sensie, w Europie, a nie za oceanami), czy po prostu ja z Noorą jesteśmy takie podobne, lecz jej mimika twarzy jest tak łatwo przeze mnie zrozumiała. + ich sceny są przeurocze.
Obejrzałam ten serial głównie dla nich.
3 sezon tylko przejrzałam – nie wiem, co tam się dzieje xD. A w czwartym jest Sana. Sana się pojawia już wcześniej (jest przyjaciółką z wszystkimi wcześniej pojawionymi się ludźmi). Sana wyznaje religię muzułmańską, lecz jej sezon jest o miłości. Uwielbiałam sposób, w jaki połączyli te dwa okropnie ciężkie fakty (bo wiecie, religia muzułmańska kładzie nacisk na brak romansów przed ślubem). Jej sezon był taki uroczy. Wypełniony taką czystą miłością oraz problemami związanymi nie tylko z jej religią, ale także jej przyjaciółmi. I Sana jest cudowna. Choć robi głupie rzeczy w jej sezonie.
Obejrzałam jeszcze The Hating Game – bardzo fajny romans, polecam. Jest na podstawie książki (podobno książka nawet lepsza od filmu), ale film był bardzo, bardzo dobry. Uwielbiałam chemię, uwielbiałam bohaterów, uwielbiam aktorów.
Btw i SKAM, i The Hating Game są +18, bardzo proszę o zadbać o swoje oczy.
Hmmm mogę jeszcze o grach opowiedzieć. Skończyłam Skyrima, choć nie do końca. Odmówiłam zabicia tego smoka na końcu, bo babkę chyba w bambuko trafiło, jeśli o to chodziło. Nie miałam zainstalowanego moda, by to obejść, więc, niestety, nigdy głównej historii nie dokończyłam. Skyrim otworzył mi oczy na gry RPG, a więc poprosiłam brata, by mi dał jakąś podobną gierkę,a ten mi dał Fallouta xDD
Ta gra jest taka brzydka, jeju. Wszystko jest ciemne, obrzydliwe, stare i spróchniałe. W porównaniu ze Skyrimem, gdzie wszędzie są piękne pejzaże i smoki, dostałam… To coś. Płakać mi się chciało, ale grę skończyłam, choć jednym z najgorszych możliwych zakończeń hehe. Nie znosiłam strzelania – mam beznadziejnego cela. I zawsze brakowało mi pieniędzy, ponieważ nie byłam zbyt mądra i nie dałam wszystkich punktów w szczęściu, by mnie pobłogosławiono w Las Vegas.
Przeszłam też wszystkie Assasiny Creedy z Ezio i zaczęłam ten… ze statkami. Nie pamiętam nazwy. Ezio mnie generalnie rozwalił, ryczeć mi się chciało na koniec. Statki za to nawet mi się podobają (mimo że niemal wszystkie bitwy na wodzie przegrywam, bo, jak wspominałam, mam beznadziejnego cela i nie umiem trafić tych zasranych wrogów kulami), mam flashbacki do czasów, gdy sama żeglowałam i śpiewałam szanty. Wspaniałe czasy.
Zaczęłam też niedawno grać w Hogwarts Legacy. Ta gra jest taka ciężka… Mój lapek ledwie zipie, szczególnie moja karta graficzna. Widoki są za to śliczne i osobiście absolutnie uwielbiam magię. Jestem w Slytherin, jakby to kogoś interesowało, choć w ich wspólnym domu jestem raz na rok. Dalej gry nie skończyłam, nie spieszę się z nią i przechodzę powoli wszystkie misje poboczne, co zabiera w cholerę czasu. Marzy mi się mapa bez żadnych niepotrzebnych znaczków. Ale to i tak mi wolno idzie xD
No i moje koty. Koty mają się dobrze, stają się coraz bardziej wybredne odnośnie jedzenia, choć nie sądziłam, że to możliwe. Muszę im teraz kupować żarcie z wyższej półki I mieszać smaki, bo jeden to za mało. Ile one mnie stresu kosztują. I pieniędzy. Do ich załatwiania się poza kuwetą jestem już tak bardzo przyzwyczajona, że brak mi słów. Otwieram drzwi do pokoju, niespodzianka przede mną, normalny dzień. Trochę jak codzienny, gówniany święty mikołaj.
Dobra, już nie przedłużam.
Rozdziały:
Battle Through The Heaven | 147 | 148 | 149 |
(NOWA MANGA) Creepy Cat | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10
Konjiki no Moji Tsukai – Yuusha Yonin ni Makikomareta Unique Cheat | 26 |
Legend | 45 |
Mousou Telepathy | 197 | 198 | 199 | 200
Tales of Demons and Gods | 303 | 303.5 | 304 |
The Way to Protect the Female Lead’s Older Brother | 11 |
The World After The End | 13 | 14 | 15
Dodam klika słów ode mnie w sprawie nowej mangi – Creepy cat.
Wybłagałam szefostwo o zgodę na tłumaczenie mangi i z zapałem znalazłam ekipę chętną, by pracować przy niej. Jest ona śmieszna (jak koty), nieco dziwna (jak koty), i o mieszkaniu z kotem, dziwnym kotem.
Myślę, że każdy kociarz będzie projektem zachwycony, a ci co kochają psy (#teampsy!) też znajdą coś dla siebie w tajemniczym nastroju oraz pięknej kresce.
Zachęcam do czytania 🙂
Vilatti
I tu parę memów od Demola:
Niespodzianka, ha, ha.
Miłego czytania
Super aktualka!
A co do książek, mang itd. to się zgadzam. Motywy, bohaterowie i sposób pisania przejadły już się dawno. Ciężko znaleźć jest cokolwiek ciekawego i nowatorskiego teraz. Nawet “Rodzina Monet”, hit wśród współczesnych nastolatków, garściami czerpie z książek dla nastolatków z moich czasów. Ja nie wiem jakim cudem pod plagiat ostatnio powstające twory kultury nie podchodzą.
1. Za dużo tekstu xD
2. Niestety praca z ludźmi potrafi dać w kość…
3. Czemu nie wrzucono na stronie tej wstawki odnośnie nowego tytułu?
4. Czy musi tak padać? 🙁
5. Uwielbiam nocki xD
Dzięki za te rozdziały.